środa, 20 kwietnia 2016

Rozdział 1.

Z dedykacją dla moich ukochanych Elitarnych. Dziewczyny, lov u!

{Lily}

{muzyczka}

Cięższego tego kufra się nie dało, pomyślałamtaszcząc ów przedmiot. Tak, taszcząc, bo inaczej nie mogłam tego nazwać. Rozglądając się po peronie, szukałam znajomych twarzy. Jęknęłam, patrząc na rozbiegane dzieci krzyczące wniebogłosy i przepychające się między każdym, kto zagradzał im drogę w szybkim dotarciu do celu. Nawet kiedy stawałam na palcach, niewiele mogłam dostrzec. Wszystko zlewało się w jedno, a ja na swoim horyzoncie widziałam tylko plecy jakiegoś bardzo, bardzo wysokiego mężczyzny, który nijak nie dał się wyprzedzić, czym ukróciłby moje męki. Merlinie, mój wzrost znowu dawał się we znaki.
Sowa odezwała się z klatki, prosząc o uwagę. Jakaś kobieta uderzyła mnie w bok łokciem, na co się skrzywiłam, a ona nawet nie odwróciła się, aby przeprosić. Gdzie tam! Jacy ci ludzie są chamscy... Jakby to powiedziała moja mama - za grosz kultury!
Podeszłam bliżej czerwonej lokomotywy, z której ku górze unosiły się szare kształty dymu, mając nadzieję, że w końcu stanę twarzą w twarz z moimi przyjaciółkami. Już nie wspominając o tym, że umawiałyśmy się przy barierce. Zdawałam sobie sprawę, że dziewczyny były zakręcone, ale gdybym ja tak zrobiła - zjadłyby mnie żywcem. W najlepszym wypadku.
Stanęłam naprzeciw wejścia do pociągu i poprawiłam szybkim ruchem grzywkę, która wpadała mi do oczu. Powinnam ją dawno skrócić, ale jakoś nigdy nie znalazłam na to wystarczająco dużo czasu. I jak zwykle - potem się to na mnie odbijało. Wygładziłam błękitną koszulkę z nazwą mojego ulubionego mugolskiego zespołu zakupioną w te wakacje, kiedy to tata wziął mnie na ich koncert. Mina mojej siostry, gdy nie mógł zawieźć jej do swojej przyjaciółki... Bezcenna.
To nie było tak, że cieszyłam się z nieszczęścia siostry. Po prostu nauczyłam się, że dla niej i tak już nie będę się zaliczać do członków rodziny, nie będzie chciała spędzać ze mną czasu, nawet nie będzie skłonna ze mną normalnie rozmawiać, a cała nasza wymiana zdań zostanie wypełniona wyzwiskami posłanymi w moją stronę. Kilka lat temu przestała wymawiać moje imię i zastąpiła je pięknym, dźwięcznym w uszach słowem dziwoląg. Byłam dla niej tylko tym i musiałam się z tą gorzką prawdą pogodzić. Zrobiłam to. Po latach zdań typu:
„Dziwoląg przyszedł, ja wychodzę”, „Dziwolągu, tu nie jest miejsce dla ciebie”, „Dziwolągu, jedź już do tej szkoły dla dziwolągów, bo nie mogę na ciebie patrzeć”.,przyzwyczaiłam się. Przełykałam łzy i dumę, by z uniesioną głową wrócić do swojego pokoju. Pewnego dnia zaś wypowiedziała ostateczny koniec, podczas swej rozmowy z rodzicami. Powiedziała sześć słów, po których przyjęłam do wiadomości, że Petunii Evans już nie ma. A może bardziej Lily Evans.
Często się zgrywała, wiedziałam, że kłamie. Po prostu łgała. Ale tamto... To była jej czysta opinia o mnie, ociekająca złością, furią, cierpieniem i żalem.
Nie mam siostry. O n a   n i e    i s t n i e j e.
Cios zadany prosto w moje krwawiące plecy. Nic już nie było takie, jak przed pięcioma latami. Zrozumiałam, że przeszłość nigdy nie wróci. A to, co w niej zostawiliśmy, nie zawsze da się zmienić.
Pokręciłam głową, uwalniając się spod gradu wspomnień. Mrugając szybko oczami, zacisnęłam zęby. Dosłownie po sekundzie usłyszałam pisk, a długie ramiona owinęły się wokół mojej szyi, dusząc mnie.
 – Lily! Lily! Lily! – Moja przyjaciółka, Collette, podskakiwała, uwieszając się na mnie jak małpka. Jej głos przepełniony był radością i śmiechem. Uśmiechnęłam się, obejmując jej wąską talię.
– Collette, jak ja za tobą tęskniłam! – zawołałam, oddając gorliwie uścisk.
Niebieskie oczy dziewczyny błyszczały wesoło, gdy odsunęła się ode mnie, przesuwając wzrokiem po mojej sylwetce. Jej brązowe, proste jak drut włosy, na które przez całe dnie narzekała, dlatego nigdy nie były w swojej naturalnej postaci, a spływały po jej plecach w postaci loków, praktycznie lśniły. I chociaż w tamtym momencie były lekko roztrzepane, to nawet to nie odejmowało jej uroku. Jasna, praktycznie porcelanowa cera, mały nosek i pełne usta francuskiej piękności stojącej przede mną.
Za plecami Collette ktoś odchrząknął, niezadowolony, że nie zwraca się na niego uwagi.
– Za mną nikt nie tęsknił? – Melodyjny ton głosu mojej drugiej przyjaciółki wręcz kazał mi podbiec do niej i przyczepić niczym przyssawka.
Isa zaśmiała się, wywracając oczami na moją reakcję. Co z tego, że właśnie na to czekała?
– Ja tęskniłam, Mitchell.
Wyszczerzyła do mnie zęby, gdy odczepiłam się od niej i odgarnęła na plecy długie, czarne, lekko kręcone włosy, odziedziczone ponoć po jej matce. Odwróciła się i poszukała czegoś za sobą, skanując świat brązowymi tęczówkami. Poszurała o beton ciężkimi, wojskowymi butami, znakiem szczególnym Isy. Uwielbiała je.
– Kogo szukasz? – zapytałam, unosząc brew. Włożyłam ręce do kieszeni moich dżinsów.
Collette zaczęła kaszleć, maskując śmiech, za co dostała kuksańca od Isy. Ta druga tylko wzniosła oczy do nieba, mamrocąc coś, co brzmiało bardzo podobnie do: "Za jakie grzechy?".
– Nikogo – powiedziała niewinnie.
Uwierzyłam jej, ale nie spuściłam z niej mojego czujnego spojrzenia.
– Idziemy? Zaraz każdy przedział będzie zajęty.
– Tak, tak, idziemy.
Weszłyśmy do pociągu, zaglądając niemal do każdego przedziału. W drzwiach jednego z zajętych, na Isę wskoczyła żaba, której właściciel chciał z nią razem wyjść, a dziewczyna tak gwałtownie wparowała do pomieszczenia, że niefortunnie płaz się przestraszył. I zaatakował.
– Merlinie, weź ode mnie to paskudztwo! – krzyknęła głośno, podskakując.
Wyglądała komicznie i to już nie była moja wina, że chichotałam pod nosem. Collette za to śmiała się tak głośno, że łzy spływały jej po policzkach. Isa zrobiła się cała czerwona.
– Weźcie to ode mnie. Proszę – wyszeptała już, a trzecioroczniak zabrał swoje zwierzątko, bardzo gorąco przepraszając.
Spojrzałyśmy na nią zdziwione, od razu się uspokajając. Pokręciła na to głową, jakby mówiąc: "To nie opowieść na dzisiaj". I wróciła do szukania dla nas miejsca. Popatrzyłam na Collette, ona tylko wzruszyła ramionami. Nic nie wiedziała.
Zdawałyśmy sobie sprawę, że Isa ma wiele problemów, jak i tajemnic. Znałyśmy się dość długo, ale dopiero jakiś rok, dwa lata temu zacieśniły się nasze więzi. Kierowałyśmy się swoimi ścieżkami i miałyśmy swoich przyjaciół. Łączyło nas jedynie wspólne dormitorium i łazienka.
 Mitchell była z nas najbardziej skryta w sobie, niby się uśmiechała, ale my czułyśmy, że coś jest nie tak. Nie mówiła prawie w ogóle o swoim domu rodzinnym, a już w szczególności o ojcu. Jedynie to, że ma starszego o cztery lata brata.
Każda z nas była inna. Collette – wieczna optymistka, próbowała zbawić świat, śmiała się często, tłumacząc, że jak nie teraz, to kiedy?. Mitchell – silna, miała cięty język i nigdy nie pozwoliła sobie w kaszę dmuchać; ja za to byłam nieufna, uparta i nie pozwoliłabym skrzywdzić siebie i moich bliskich. Jednak mimo wszystko – uzupełniałyśmy się.
W końcu znalazłyśmy miejsce gdzieś bardziej na tyle pociągu.
Wepchałam bagaż na górną półkę przy pomocy dziewczyn, a potem zrobiłyśmy to samo z tymi należącymi do nich. Opadłam na najbardziej miękkie wtedy siedzenie na świecie, a ciche westchnięcie wydobyło się z mojego wnętrza.
– Musisz iść na spotkanie prefektów, Lil? – zapytała Isa, przeciągając głoski.
Kiwnęłam jej głową, potwierdzając. Niestety lub stety, w tym roku zostałam powołana na Prefekta Naczelnego i mimo że list z odznaką strasznie mnie zaskoczył, to również sprawił, że poczułam się doceniona i zrobiło mi się miło. W końcu Dumbledore wybrał mnie spośród tylu siódmorocznych.
Isa odgarnęła ciemne włosy z twarzy, a potem wręcz położyła się na miejscach do siedzenia.
Collette od razu skorzystała z okazji i migiem znalazła się na jej kolanach. Isa stęknęła.
– Złaź, słoniu! – Próbowała ją zepchnąć z siebie, ale nadaremnie. Po kilku nieudanych próbach po prostu zaczęła się śmiać razem z Collette. Uśmiechnęłam się, gdy na nie patrzyłam.
– Dobra, żuczki moje kochane! Czas na mnie. Ciao! – krzyknęłam do nich i wyszłam z przedziału. Odpowiedziała mi salwa śmiechu.
 Brnęłam do wagonu, w którym miałam mieć spotkanie, przeciskając się pomiędzy uczniami. Nie było to zbyt łatwe, bo cały czas ktoś wychodził i wchodził, przez co blokował przejście. Na nic były słowa „przepraszam, chcę przejść”. Na nich chyba nie działały. Ale nie było w sumie, co się dziwić. Pierwszego września zawsze panował taki przepych. Uczniowie byli zbyt podekscytowani, aby zwracać uwagę na innych.
 W pewnym momencie zderzyłam się z kimś, co zaskutkowało bólem ramienia. Potarłam sobie szybko to miejsce, bo coś czułam, że jeśli poświęcę jeszcze minutę na cokolwiek, a nie pójście do przedziału, to spóźnię się, a nie lubiłam tego chyba najbardziej na świecie. Było to na równi z kłamstwem.
 Więc nie przerywając marszu, rzuciłam:
 – Przepraszam!
 I szłam dalej, jak gdyby nigdy nic. A z odległości, gdzie stała druga osoba poszkodowana, usłyszałam tylko stłumiony chichot, który wydawał mi się znajomy.

* * *

Przysłuchiwałam się rozmowie Isy i Remusa, którzy dyskutowali zacięcie. Grzebałam widelcem w, wcześniej pięknie wypolerowanym, talerzu, obserwując otoczenie.
Pierwszoklasiści byli przydzieleni do domów; zyskaliśmy dziewięciu nowych uczniów dla Gryffindoru, przemowa dyrektora zakończyła się jakieś piętnaście minut temu, po której w końcu mogliśmy zacząć jeść. Wszyscy ucieszyliśmy się z tego powodu, nasze brzuchy wręcz domagały się jedzenia.
Dźwięk obijających się o siebie naczyń przypominał mi każde rozpoczęcie roku szkolnego, przez co zrobiło mi się ciepło na sercu. Nie mogłam zaprzeczać, że Hogwart stał się moim domem. Domem, w którym spędzałam więcej czasu niż w tym w Cokeworth. Domem, w którym miałam drugą rodzinę oraz siostry niewyrzekające się mnie.
Podpierając policzek na dłoni uformowanej w pięść, oglądałam scenki, które rozgrywały się przed moimi oczyma.
Isa, jak wcześniej, rozmawiała z Lupinem, z tą różnicą, że tym razem przyciszonymi głosami, Collette mówiła coś do znajomej siedzącej obok, jakiś szóstoklasista wymieniał się śliną z jego, zapewne, dziewczyną. A ja po prostu siedziałam. I nie wiedziałam za bardzo, co ze sobą zrobić. Zrządzenie losu chciało, abyśmy nie siedziały obok siebie z dziewczynami.
 Unosząc szklankę z sokiem dyniowym, usłyszałam szuranie i jakieś głosy, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Pewnie jakieś dzieciaki znowu się kłócą. Ku mojemu zdziwieniu, po paru sekundach obok mnie usiadł czarnowłosy chłopak, nie spoglądając mi w oczy, a tylko lekko się uśmiechając. Zmarszczyłam brwi. Po co on tu przylazł?
– Co tam, Evans? Jak życie? – zapytał, a ja miałam ochotę jęknąć. Myślałam, że chociaż jeden dzień spędzę bez nich wszystkich.
– Dlaczego tu usiadłeś? I dlaczego nie towarzyszysz przy posiłku Jamesowi?  – Byłam nadzwyczaj spokojna, gdy wymawiałam te słowa. 
Nabiłam na widelec kawałek ziemniaka.
– Czyżbyś jednak była zainteresowana naszym Rogasiem?
– Tak jak wczorajszym strojem Hagrida.
Chłopak parsknął.
– Oj, James chyba nie będzie zadowolony – zachichotał, a ja wywróciłam oczyma.
– Dobra, Syriuszu, po co przyszedłeś? – spytałam prosto z mostu, bo dobrze wiedziałam, jaki on był i że mógł ciągnąć tę grę w nieskończoność.
Syriusz Black był dość specyficznym człowiekiem. Dla niektórych zabawny, dla innych czarujący, pozostali uważali go za dupka, który miał wszystko, a dla mnie był po prostu wkurzającym, irytującym mnie na każdym kroku osobnikiem, który posiadał za duże mniemanie o sobie. Chociaż szczerze mówiąc, czasem można było się z nim dogadać. Zasłużył sobie również na miano Huncwota i przyjaciela Jamesa Pottera. Taka mieszanka mogła skutkować tylko wybuchem.
– Jakby ci to... Widziałaś dzisiaj Jamesa?
Zmarszczyłam brwi.
– To jakieś podchwytliwe pytanie? Jedynie na spotkaniu prefektów, na którym nie wydawał się rozmowny. Przywitałam się z nim, ale chyba nie chciał ze mną rozmawiać. Rzucił jedynie kilka słów, bo w końcu jest Prefektem Naczelnym, o czym pewnie doskonale wiesz.
To, że James nim został, wprawiło mnie chyba w nawet większe zaskoczenie niż fakt, że ja zostałam powołana. Nie kwestionowałam tego jednak, bo wiedziałam, że sobie poradzi. Może nie będzie idealnie, ale dobrze.
Syriusz uśmiechnął się z dumą.
– No właśnie. – Pochylił się ku mnie. Potem obejrzał się za siebie i pokazał palcem przestrzeń za nim. – Siedzi tam. Za Peterem, naprzeciw Remusa.
Nadal nie rozumiałam, o co mu chodziło. Okay, James zachowywał się dzisiaj dziwnie. Nie powiem, że mnie to troszkę nie zaniepokoiło, bo w końcu naszą relację można było określić mianem trochę-bardziej-koleżeńskiej, ale nie wnikałam w to, ponieważ każdy mógł mieć zły humor
– I co z tego, Black? Może sobie siedzieć, gdzie chce. Nie zmuszę go, żeby się przesiadł.
– Oczywiście, że może. Chodzi mi o to, że... – urwał, nie bardzo wiedząc, jak przybrać jego myśli w słowa. – James ma za sobą trudne wakacje. Potrzebuje wsparcia. Wiem, że pod koniec tamtego roku układało się między wami dobrze i nie kłóciliście się na każdym kroku, a nawet się do niego uśmiechałaś. Skończyło się to: "Spadaj, Potter!", tak jak zanikły próby ciągłego i szczeniackiego podrywania twojej osoby.
Otworzyłam lekko usta. Nie rozumiałam nic z tej paplaniny. Szczególnie jej przesłania. Słowa wypływały z wnętrza Syriusza coraz szybciej, przez co wszystko przypominało bełkot.
Owszem, nasze relacje z Jamesem o wiele się poprawiły. Zmieniliśmy się oboje i myślę, ze wyszło to nam na dobre, co niezmiernie mnie cieszyło.
– O co ci chodzi, Syriuszu?
Pokręcił głową, przez co zbyt długie kosmyki jego włosów przysłoniły mu lekko twarz. Odgarnął je szybko.
– Proszę cię o to, żebyś go zrozumiała w każdej sytuacji.
Miałam prawdziwy mętlik w głowie. Zrozumieć? W jakim sensie? Czułam, że to jest związane z jego całkowicie innym zachowaniem, a nawet postawą. Pamiętałam jeszcze, że w tamtym roku strasznie wygłupiał się podczas pierwszego dnia szkoły, a jego głos usłyszeć można było z kilku mil.
Wychyliłam się, próbując go dostrzec. Na serio zachował dystans, ale nie tylko w stosunku do mnie. Siedział uciśnięty między przyjaciółmi, odcinając się od innych, ale nie był jakoś specjalnie zasmucony. Uśmiechał się, śmiał, oczy często mu błyszczały.
Zmarszczyłam brwi. Posłałam pytające spojrzenie Syriuszowi, który tylko westchnął.
– Ufam ci, Lily.
I przecisnął się z powrotem na swoje miejsce. Patrzyłam jeszcze za nim, ale się nie odwracał.
Nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do jedzenia.
Dopiero później miałam mieć możliwość zrozumienia wszystkich słów przyjaciela Jamesa, będąc całkowicie nieprzygotowana na to, czym uraczył mnie los.

Jakiś czas później szłyśmy korytarzami Hogwartu, zmierzając do Pokoju Wspólnego. Na szczęście w tym roku byłam wolna, bo pierwszoroczniaków zaprowadzali Prefekci z piątego roku. Isa szurała butami, wydawała się strasznie zmęczona i z pewnością była zamyślona. Collette natomiast nadawała o swojej siostrze bliźniaczce, która dzisiejszego dnia nie była w dobrym nastroju i Gryfonka coś czuła, że na to jakoś wpłynęła. Tylko, za Godryka, nie wiedziała jak.
Cieszyłam się, że miałam wokół siebie takie osoby. Dwie kompletnie inne osobowości, które i tak przyciągały siebie wzajemnie niczym magnez. Ja miałam to szczęście, że mogłam się do nich wpasować. I liczyłam na to, że komentarz, iż pasowałam jak zaginiony element układanki, był prawdziwy. A ja sama mogłam ufać im bezgranicznie aż do śmierci.
– W ogóle jej ostatnio nie poznaję. – Collette kręciła głową na wszystkie strony, a jej loki podskakiwały z każdym najmniejszym ruchem. – Jest inna, drażliwa, a przecież ma i mnie i was, a nawet  Theo z nią rozmawia i prawie zawsze jest przy niej.
Na ostatnie słowa lekko się skrzywiła, a ja zachichotałam.
– Przecież nie musisz być zazdrosna, zazdrośnico. – Dałam jej kuksańca w bok.
– Theo mnie denerwuje. – Isa zmrużyła oczy, wypowiadając w końcu na głos swoje myśli.
Wszyscy wiedzieliśmy, że nie dałaby nas skrzywdzić. A Theo mógłby być ciosem dla Collette. Nawet ostatecznym.
– Tak, Isa, zdaję sobie z tego sprawę. – Collette zatrzymała się na schodach, patrząc na nią z byka. – Ale mnie nie denerwuje.
Isa przewróciła oczami wyminęła ją. Ja starałam się zachowywać cicho i spróbować wkroczyć w odpowiednim momencie, tak, aby się nie pożarły.
– Drugi Potter – fuknęła Isa, chociaż akurat James był jej przyjacielem. – Głupi gumochłon, który nie umie się zdecydować. Ludzie, jesteśmy prawie dorośli! To już ostatni rok! A oni nadal się nic nie nauczyli, no błagam was!
Mój oddech przyspieszył na jej słowa. Mitchell łatwo się denerwowała, nienawidziła, gdy ktoś nie mógł się zdecydować, bo według niej wszystko było jasne. Panna Sparks zawsze powtarzała, że odbije się to na niej, kiedy będzie musiała podjąć jakąś naprawdę ważną decyzję.
– Isa, nie wszystko jest takie proste. – Mruknęłam, kiedy byłyśmy już prawie pod portretem. Zostały nam jeszcze dwa zakręty.
– Jamesowi w sumie się teraz nie dziwię, ale Theo to kompletny idiota – mruknęła, przez co dostała ostrzegające spojrzenie od Collette.
Brunetka uniosła brew, robiąc prowokującą minę. Swoją postawą naprawdę czasem denerwowała.
– Tak z innej beczki – zaczęłam lekko niepewnie. – To Syriusz przysiadł się do mnie dzisiaj.
– Po co? – zapytały w tym samym momencie moje przyjaciółki.
– W sumie to po nic. Mówił coś tam o Jamesie.
– To znaczy?
– Ughr – westchnęłam zirytowana. – Chciał mnie zawiadomić, że Potter miał trudne wakacje, mam się zachowywać i że mi ufa, jakkolwiek mam to rozumieć.
Spojrzały na siebie, niemo się porozumiewając. Nie spodobało mi się to, ponieważ czułam, że coś przede mną ukrywają. Nie miałam kompletnego pojęcia co, ale chyba znały powody zachowania Jamesa.
– Co się dzieje? – spytałam.
Isa nadal nie była przekonana i kręciła głową.
– Pytaj o to Jamesa, Lily.
I to na tyle. Dowiedziałam się niemal wszystkiego.
Bardzo dobrze, że przerwałyśmy rozmowę, bo po zamknięciu jej buzi, wyprzedziła nas jakaś postać. Doskonale poznałam ją już ze sposobu chodu, a burza ciemnych włosów tylko potwierdziła moją teorię. James Potter, jak nigdy nic, przemknął sobie obok nas,  a mi, albo się zdawało, albo był jakiś nieswój. Sam fakt, że się nie odezwał i kroczył sam, pozostawiał wiele do życzenia. Zmarszczyłam czoło.
– James?
Po usłyszeniu mojego głosu, uśmiechnął się do mnie, ale nie przystanął nawet na chwilę. Po prostu szedł dalej, ignorując mnie i dziewczyny, aż w końcu zniknął za zakrętem.
Stałam, patrząc, jak znika mi sprzed oczu. Zachowywał się, jakby mnie unikał, a ja kompletnie nie wiedziałam, o co mu chodziło. Dlaczego się tak zachowywał?
– Masz zamiar za nim pobiec? – zapytała Isa, spoglądając na mnie sceptycznie.
Przenosiłam wzrok z niej na miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się James. Na pewno wyglądałam dziwnie i na sto procent było widać, że się waham.
Mitchell tupnęła głośno wojskowym butem.
– Daj spokój! Pewnie ma jakiś cięższy dzień. Jutro wszystko się wyjaśni i jeszcze będzie ci wysyłał kwiaty z miłosnymi liścikami oraz sonatami.
Więc dałam, chociaż wcale nie podobał mi się wyraz twarzy Isy, gdy to mówiła.




Hello!
Rozdział pierwszy jest dość krótki, bo coś koło 7-8 stron, ale pisząc ostatnią kropkę nie miałam potrzeby pisania dalej, a gdybym to zrobiła - popsułabym sobie drugi. Mam nadzieję, że rozdział pierwszy, chociaż wprowadzający, spodoba Wam się równie dobrze co prolog, a może nawet i bardziej :).
Rozdział sobie leżał od początku świąt i w sumie byłam dumna, że go dość szybko skończyłam. Zaraz się wzięłam za kolejny, żebym się wyrobiła i miała potem możliwość dodawania czegoś częściej, gdyby mnie naszła ochota. 
Chciałam podziękować za ciepłe przyjęcie mnie i prologu - jestem bardzo wdzięczna! Żebym tylko teraz nie popsuła tego jedynką...
Według mojej rozpiski do czerwca dodałabym jeszcze dwa pościki, ale zobaczymy, jak się będę wyrabiać i ile będę miała napisanych rozdziałów. A czerwiec to już koniec roku szkolnego, więc będą luzy ^^.
Zapraszam do moich Livv i Atelier. Szczególnie na ich nowe blogi :). #niechamskareklama.

EDIT 14.08.: Rozdział jest poprawiony, imię Isis zmienione, a sami bohaterowie są na siódmym roku, a nie na szóstym, jak to było wcześniej ustalone. Po prostu stwierdziłam, że nie chcę czegoś długiego, bo piszę też inne opowiadanie. WO miało być krótkie i takie będzie. Bardzo was przepraszam, że praktycznie nie odzywałam się od kwietnia, ale wszystko mnie przerosło. Szkoła mnie wręcz zabijała, a sposoby, żeby tylko znaleźć czas na pisanie dobijały. Nie wiem, kiedy następny. Wiem jedynie tyle, że jest w trakcie pisania. I w sumie tylko tyle mogę napisać. Mam nadzieję, że ktoś przeczyta poprawioną wersję tego rozdziału, ponieważ samo opowiadanie ma z lekka inną koncepcję. Obym przetrwała. Kiedyś na pewno skończę to Jily, bo po prostu jest dla mnie ważne i - nie oszukujmy się - chcę sobie popisać słodkie sceny między Jamesem a Lily, ot co.
Zawiodłam nie tylko siebie, ale i moją przyjaciółkę, i Elitarne, i czytelników. Przepraszam.
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za wszystko.





niedziela, 20 marca 2016

Prolog

Z dedykacją dla mojej przyjaciółki. Oliwio, świeć.


Krzyki – i te radosne i te mniej – docierały do moich uszu, kalecząc je boleśnie. Skrzywiłem się, widząc ten gwar. Dzieci, nastolatkowie i dorośli oblegali calutki peron 9 i ¾. Wszędzie widziałem kufry, klatki z sowami bądź kotami, gdzieniegdzie pojawiały się nawet żaby, twarze ludzi migały mi przed oczyma. Fascynujący był fakt, że każda osoba była inna. Każda buzia miała inny wyraz począwszy od bezgranicznej radości, a skończywszy na głębokim smutku. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. 
Zawsze kochałem Hogwart. Był moim drugim domem. To właśnie tam przeżyłem najlepsze przygody w moim życiu z moimi najwierniejszymi przyjaciółmi. Poznałem w tym zamku wszystko, a wręcz się w nim wychowałem. Nauczyłem życia, mógłbym nawet stwierdzić przetrwania. Walczyć o swoje, szanować, bronić tych, na których nam zależy. Tam też poznałem ją.
Ona, ta sama dziewczyna, która zaciekawiła mnie już jako smarkacza. Ta, którą chciałem poderwać na wszystkie sposoby, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dokuczałem, przezywałem, robiłem rzeczy, za które już nawet teraz było mi wstyd. Czego można spodziewać się po dwunastolatku, czyż nie? Mogłem mieć więcej oleju w głowie, ale matka natura nie obdarzyła mnie nim w tak młodym wieku.
Moje zainteresowanie daną osobą zawsze objawiało się inaczej. Pamiętałem jeszcze, jak mocno zwyzywałem się z moim najlepszym przyjacielem, kiedy wszedł mi w drogę pierwszego dnia, jeszcze na peronie. On nie był wcale lepszy – gdybym sam nie zaoponował i się nie uspokoił... Cóż, miałbym wtedy porządne limo i wroga. Przynajmniej. Potem, trafiliśmy do jednego przedziału i coś się zmieniło. Poczuliśmy więź i staliśmy się przyjaciółmi.
Uśmiechnąłem się na to wspomnienie, nie odrywając oczu od sylwetki przede mną. Drobna dziewczyna była mocno ściśnięta w objęciach jej dwóch przyjaciółek. Kasztanowe włosy falami spływały jej po plecach, miażdżonych niewielkimi rękami współlokatorek. Odwrócona tyłem do mnie, dawała mi na siebie doskonały widok, kiedy tak stałem oparty o ścianę z rękami w kieszeniach i kufrem przy nogach. Chciałem popatrzeć. Chciałem nasycić się jej widokiem, zanim rozpoczną się wakacje, a my zobaczymy się dopiero po dwóch miesiącach lub przy dobrych wiatrach na Pokątnej.
Była moim ideałem. Była drugą połówką mojego rannego serca, drugą częścią splamionej duszy. Nadal miałem bardzo mało, a zarazem dużo lat. Cóż za ironia. Chociaż zdawałem sobie z tego sprawę, miałem pewność. Zrozumiałem to późno. Zbyt późno, aby pokazać należycie, jaki jestem naprawdę.
Nie mogłem nic zaradzić temu, że ją do siebie zraziłem. Ale obiecywałem sobie, na Godryka, że to się zmieni.
Ich uścisk się rozleciał, a dziewczyna, zrobiła obrót o 180 stopni, wycierając policzek o rękaw jej kremowego swetra – wyglądała w nim nieziemsko, tak à propos.
Domyśliłem się, że płakała, a utwierdziła mnie w tym jeszcze jedna łza, która prawie świeciła się na jej delikatnym policzku, kiedy spływała w dół. Stała tyłem do przyjaciółek, aby nie widziały jej oznaki bólu, słabości. Uniosła wzrok, a gdy jej oczy spotkały się z moimi, zamarłem. Nawet nie mrugałem, nie ośmieliłem się wyciągnąć ręki i poprawić okulary, które zsunęły mi się za nisko na nos. Przez jedną sekundę mój oddech został wstrzymany.
Patrzyła na mnie zaciekawiona. Nie wiedziała, co zrobić, jak się zachować. Przekrzywiła lekko na bok głowę, tak bardzo znałem ten jej ruch. Robiła to zawsze, kiedy nad czymś intensywnie myślała, coś w rodzaju jej wrodzonego tiku.
Kochałem ją. Zawsze. Nawet, gdy powróciła do przyjaciółek, zapominając o mnie, a wcześniej kiwając głową w geście pożegnania, pozdrowienia. Moje serce rosło z każdym jej ruchem w moim kierunku. Obserwowałem ją, dopóki nie przeszła przez barierkę, a Syriusz nie klepnął mnie w plecy, krzycząc mi do ucha: "Stary, rusz się w końcu, bo Dorea zejdzie na zawał i zeżre tego biednego Charlusa!".
Wszystko miało się zmienić. Chciałem się zmienić. Wiedziałem, że dla niej, dla Lily Evans jest warto.
A wstrzymywany oddech uleciał spomiędzy moich warg, prosząc o wolność.



         

Witam!

Przybywam w tę ciemną noc.
Jak widzicie albo nie – moją niespodzianką jest ten blog. Kto się cieszy?
Może zaczynam za szybko, ale to na razie jest tylko prolog. Mogę w każdej chwili się wycofać. A że mam go już chyba z miesiąc, to chciałam dodać, aby nie kurzył się w postach. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Jestem z czymś nowym, nawet nie wiecie, jak się cieszę, że ruszam dalej, a Wy zaakceptowaliście moją decyzję. Jestem mega wdzięczna.
Mam nowy, piękny szablon. Jest obłędny, prawda? Przynajmniej ja tak sądzę. Dziękuję po stokroć Ati, która go wykonała, a nawet dodała mi w gratisie kilka grafik! Nie wiem, jak Ci mam dziękować, Toire. Liczę na to, że kiedyś i ja będę miała sposobność pomóc Tobie.
Chciałam jeszcze podziękować osobie wymienionej na górze, górze. Dziękuję, Livv, że byłaś ze mną, że pchnęłaś mnie do zmiany i powiedziałaś: "Żebym robiła to, co słuszne i to, co chcę, a Ty będziesz ze mną niezależnie od sytuacji".
Elitarne, mam nadzieję, że jesteście zadowolone. I jednak mnie nie zabijecie, bo takie padały pomysły. Złe, Elitarne, a szczególnie Ati i Muni, złe.
Chwaście, i jak, ta niespodzianka jest dobra na 100%?
Mam nadzieję, że każdemu się spodoba. I cóż... I dacie mi szansę poprowadzić Was ścieżkami mojej historii.
Całusy, Kath. 

Credits

Credits