Z dedykacją dla moich ukochanych Elitarnych. Dziewczyny, lov u!
Cięższego tego kufra się nie
dało, pomyślałam, taszcząc ów
przedmiot. Tak, taszcząc, bo inaczej nie mogłam tego nazwać. Rozglądając się po
peronie, szukałam znajomych twarzy. Jęknęłam, patrząc na rozbiegane dzieci krzyczące wniebogłosy i przepychające się między każdym, kto zagradzał im drogę w szybkim dotarciu do celu. Nawet kiedy stawałam na palcach, niewiele mogłam dostrzec. Wszystko zlewało
się w jedno, a ja na swoim horyzoncie widziałam tylko plecy jakiegoś bardzo,
bardzo wysokiego mężczyzny, który nijak nie dał się wyprzedzić, czym ukróciłby
moje męki. Merlinie, mój wzrost znowu dawał się we znaki.
Sowa odezwała się z klatki, prosząc
o uwagę. Jakaś kobieta uderzyła mnie w bok łokciem, na co się skrzywiłam, a ona
nawet nie odwróciła się, aby przeprosić. Gdzie tam! Jacy ci ludzie są chamscy... Jakby to powiedziała moja mama - za
grosz kultury!
Podeszłam bliżej czerwonej
lokomotywy, z której ku górze unosiły się szare kształty dymu, mając nadzieję,
że w końcu stanę twarzą w twarz z moimi przyjaciółkami. Już nie wspominając o
tym, że umawiałyśmy się przy barierce. Zdawałam sobie sprawę, że dziewczyny
były zakręcone, ale gdybym ja tak zrobiła - zjadłyby mnie żywcem. W najlepszym
wypadku.
Stanęłam naprzeciw wejścia do
pociągu i poprawiłam szybkim ruchem grzywkę, która wpadała mi do oczu. Powinnam
ją dawno skrócić, ale jakoś nigdy nie znalazłam na to wystarczająco dużo czasu.
I jak zwykle - potem się to na mnie odbijało. Wygładziłam błękitną koszulkę z
nazwą mojego ulubionego mugolskiego zespołu zakupioną w te wakacje, kiedy to
tata wziął mnie na ich koncert. Mina mojej siostry, gdy nie mógł zawieźć jej do
swojej przyjaciółki... Bezcenna.
To nie było tak, że cieszyłam się z
nieszczęścia siostry. Po prostu nauczyłam się, że dla niej i tak już nie będę się zaliczać do członków rodziny, nie będzie chciała spędzać ze mną czasu, nawet
nie będzie skłonna ze mną normalnie rozmawiać, a cała nasza wymiana zdań zostanie wypełniona wyzwiskami posłanymi w moją stronę. Kilka lat temu przestała
wymawiać moje imię i zastąpiła je pięknym, dźwięcznym w uszach słowem dziwoląg.
Byłam dla niej tylko tym i musiałam się z tą gorzką prawdą pogodzić. Zrobiłam
to. Po latach zdań typu:
„Dziwoląg przyszedł, ja wychodzę”, „Dziwolągu, tu nie jest miejsce dla ciebie”, „Dziwolągu, jedź już do tej szkoły dla dziwolągów, bo nie mogę na ciebie patrzeć”.,przyzwyczaiłam się. Przełykałam łzy i dumę, by z uniesioną
głową wrócić do swojego pokoju. Pewnego dnia zaś wypowiedziała ostateczny
koniec, podczas swej rozmowy z rodzicami. Powiedziała sześć słów,
po których przyjęłam do wiadomości, że Petunii Evans już nie ma. A może bardziej
Lily Evans.
Często się zgrywała, wiedziałam, że
kłamie. Po prostu łgała. Ale tamto... To była jej czysta opinia o mnie,
ociekająca złością, furią, cierpieniem i żalem.
Nie mam siostry. O n a
n i e i s t n i e j e.
Cios zadany prosto w moje krwawiące
plecy. Nic już nie było takie, jak przed pięcioma latami. Zrozumiałam, że
przeszłość nigdy nie wróci. A to, co w niej zostawiliśmy, nie zawsze da się
zmienić.
Pokręciłam głową, uwalniając się
spod gradu wspomnień. Mrugając szybko oczami, zacisnęłam zęby. Dosłownie po
sekundzie usłyszałam pisk, a długie ramiona owinęły się wokół mojej
szyi, dusząc mnie.
– Lily! Lily! Lily! – Moja
przyjaciółka, Collette, podskakiwała, uwieszając się na mnie jak małpka. Jej
głos przepełniony był radością i śmiechem. Uśmiechnęłam się, obejmując jej
wąską talię.
– Collette, jak ja za tobą
tęskniłam! – zawołałam, oddając gorliwie uścisk.
Niebieskie oczy dziewczyny
błyszczały wesoło, gdy odsunęła się ode mnie, przesuwając wzrokiem po mojej
sylwetce. Jej brązowe, proste jak drut włosy, na które przez całe dnie
narzekała, dlatego nigdy nie były w swojej naturalnej postaci, a spływały po
jej plecach w postaci loków, praktycznie lśniły. I chociaż w tamtym
momencie były lekko roztrzepane, to nawet to nie odejmowało jej uroku. Jasna,
praktycznie porcelanowa cera, mały nosek i pełne usta francuskiej piękności
stojącej przede mną.
Za plecami Collette ktoś
odchrząknął, niezadowolony, że nie zwraca się na niego uwagi.
– Za mną nikt nie tęsknił? –
Melodyjny ton głosu mojej drugiej przyjaciółki wręcz kazał mi podbiec do
niej i przyczepić niczym przyssawka.
Isa zaśmiała się, wywracając oczami
na moją reakcję. Co z tego, że właśnie na to czekała?
– Ja tęskniłam, Mitchell.
Wyszczerzyła do mnie zęby, gdy
odczepiłam się od niej i odgarnęła na plecy długie, czarne, lekko kręcone
włosy, odziedziczone ponoć po jej matce. Odwróciła się i poszukała czegoś za
sobą, skanując świat brązowymi tęczówkami. Poszurała o beton ciężkimi,
wojskowymi butami, znakiem szczególnym Isy. Uwielbiała je.
Collette zaczęła kaszleć, maskując
śmiech, za co dostała kuksańca od Isy. Ta druga tylko wzniosła oczy do nieba,
mamrocąc coś, co brzmiało bardzo podobnie do: "Za jakie grzechy?".
– Nikogo – powiedziała niewinnie.
Uwierzyłam jej, ale nie spuściłam z
niej mojego czujnego spojrzenia.
– Idziemy? Zaraz każdy przedział
będzie zajęty.
– Tak, tak, idziemy.
Weszłyśmy do pociągu, zaglądając
niemal do każdego przedziału. W drzwiach jednego z zajętych, na Isę wskoczyła
żaba, której właściciel chciał z nią razem wyjść, a dziewczyna tak gwałtownie
wparowała do pomieszczenia, że niefortunnie płaz się przestraszył. I
zaatakował.
– Merlinie, weź ode mnie to
paskudztwo! – krzyknęła głośno, podskakując.
Wyglądała komicznie i to już nie
była moja wina, że chichotałam pod nosem. Collette za to śmiała się tak głośno,
że łzy spływały jej po policzkach. Isa zrobiła się cała czerwona.
– Weźcie to ode mnie. Proszę –
wyszeptała już, a trzecioroczniak zabrał swoje zwierzątko, bardzo gorąco
przepraszając.
Spojrzałyśmy na nią zdziwione, od
razu się uspokajając. Pokręciła na to głową, jakby mówiąc: "To nie
opowieść na dzisiaj". I wróciła do szukania dla nas miejsca. Popatrzyłam
na Collette, ona tylko wzruszyła ramionami. Nic nie wiedziała.
Zdawałyśmy sobie sprawę, że Isa ma
wiele problemów, jak i tajemnic. Znałyśmy się dość długo, ale dopiero jakiś
rok, dwa lata temu zacieśniły się nasze więzi. Kierowałyśmy się swoimi
ścieżkami i miałyśmy swoich przyjaciół. Łączyło nas jedynie wspólne dormitorium
i łazienka.
Mitchell była z nas
najbardziej skryta w sobie, niby się uśmiechała, ale my czułyśmy, że coś jest
nie tak. Nie mówiła prawie w ogóle o swoim domu rodzinnym, a już w
szczególności o ojcu. Jedynie to, że ma starszego o cztery lata brata.
Każda z nas była inna. Collette –
wieczna optymistka, próbowała zbawić świat, śmiała się często, tłumacząc, że
jak nie teraz, to kiedy?. Mitchell – silna, miała cięty język i nigdy nie
pozwoliła sobie w kaszę dmuchać; ja za to byłam nieufna, uparta i nie
pozwoliłabym skrzywdzić siebie i moich bliskich. Jednak mimo wszystko –
uzupełniałyśmy się.
W końcu znalazłyśmy miejsce gdzieś
bardziej na tyle pociągu.
Wepchałam bagaż na górną półkę przy
pomocy dziewczyn, a potem zrobiłyśmy to samo z tymi należącymi do nich. Opadłam
na najbardziej miękkie wtedy siedzenie na świecie, a ciche westchnięcie
wydobyło się z mojego wnętrza.
– Musisz iść na spotkanie
prefektów, Lil? – zapytała Isa, przeciągając głoski.
Kiwnęłam jej głową, potwierdzając.
Niestety lub stety, w tym roku zostałam powołana na Prefekta Naczelnego i mimo
że list z odznaką strasznie mnie zaskoczył, to również sprawił, że poczułam się
doceniona i zrobiło mi się miło. W końcu Dumbledore wybrał mnie spośród tylu
siódmorocznych.
Isa odgarnęła ciemne włosy z
twarzy, a potem wręcz położyła się na miejscach do siedzenia.
Collette od razu skorzystała z
okazji i migiem znalazła się na jej kolanach. Isa stęknęła.
– Złaź, słoniu! – Próbowała ją
zepchnąć z siebie, ale nadaremnie. Po kilku nieudanych próbach po prostu
zaczęła się śmiać razem z Collette. Uśmiechnęłam się, gdy na nie patrzyłam.
– Dobra, żuczki moje kochane! Czas
na mnie. Ciao! – krzyknęłam do nich i wyszłam z przedziału. Odpowiedziała mi
salwa śmiechu.
Brnęłam do wagonu, w którym
miałam mieć spotkanie, przeciskając się pomiędzy uczniami. Nie było to zbyt
łatwe, bo cały czas ktoś wychodził i wchodził, przez co blokował przejście. Na
nic były słowa „przepraszam, chcę przejść”. Na nich
chyba nie działały. Ale nie było w sumie, co się dziwić. Pierwszego września
zawsze panował taki przepych. Uczniowie byli zbyt podekscytowani, aby zwracać
uwagę na innych.
W pewnym momencie zderzyłam
się z kimś, co zaskutkowało bólem ramienia. Potarłam sobie szybko to miejsce,
bo coś czułam, że jeśli poświęcę jeszcze minutę na cokolwiek, a nie pójście do
przedziału, to spóźnię się, a nie lubiłam tego chyba najbardziej na świecie.
Było to na równi z kłamstwem.
Więc nie przerywając marszu,
rzuciłam:
– Przepraszam!
I szłam dalej, jak gdyby
nigdy nic. A z odległości, gdzie stała druga osoba poszkodowana, usłyszałam
tylko stłumiony chichot, który wydawał mi się znajomy.
* * *
Przysłuchiwałam się rozmowie Isy i Remusa, którzy dyskutowali zacięcie.
Grzebałam widelcem w, wcześniej pięknie wypolerowanym, talerzu, obserwując
otoczenie.
Pierwszoklasiści byli przydzieleni do domów; zyskaliśmy dziewięciu nowych
uczniów dla Gryffindoru, przemowa dyrektora zakończyła się jakieś piętnaście minut
temu, po której w końcu mogliśmy zacząć jeść. Wszyscy ucieszyliśmy się z
tego powodu, nasze brzuchy wręcz domagały się jedzenia.
Dźwięk obijających się o siebie naczyń przypominał mi każde rozpoczęcie
roku szkolnego, przez co zrobiło mi się ciepło na sercu. Nie mogłam zaprzeczać,
że Hogwart stał się moim domem. Domem, w którym spędzałam więcej czasu niż w
tym w Cokeworth. Domem, w którym miałam drugą rodzinę oraz siostry
niewyrzekające się mnie.
Podpierając policzek na dłoni uformowanej w pięść, oglądałam scenki,
które rozgrywały się przed moimi oczyma.
Isa, jak wcześniej, rozmawiała z Lupinem, z tą różnicą, że tym razem
przyciszonymi głosami, Collette mówiła coś do znajomej siedzącej obok, jakiś
szóstoklasista wymieniał się śliną z jego, zapewne, dziewczyną. A ja po prostu
siedziałam. I nie wiedziałam za bardzo, co ze sobą zrobić. Zrządzenie losu
chciało, abyśmy nie siedziały obok siebie z dziewczynami.
Unosząc szklankę z sokiem dyniowym, usłyszałam szuranie i jakieś
głosy, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Pewnie jakieś dzieciaki znowu się
kłócą. Ku mojemu zdziwieniu, po paru sekundach obok mnie usiadł czarnowłosy
chłopak, nie spoglądając mi w oczy, a tylko lekko się uśmiechając. Zmarszczyłam
brwi. Po co on tu przylazł?
– Co tam, Evans? Jak życie? – zapytał, a ja miałam ochotę jęknąć.
Myślałam, że chociaż jeden dzień spędzę bez nich wszystkich.
– Dlaczego tu usiadłeś? I dlaczego nie towarzyszysz przy posiłku
Jamesowi? – Byłam nadzwyczaj spokojna, gdy wymawiałam te słowa.
Nabiłam na widelec kawałek ziemniaka.
– Czyżbyś jednak była zainteresowana naszym Rogasiem?
– Tak jak wczorajszym strojem Hagrida.
Chłopak parsknął.
– Oj, James chyba nie będzie zadowolony – zachichotał, a ja wywróciłam
oczyma.
– Dobra, Syriuszu, po co przyszedłeś? – spytałam prosto z mostu, bo
dobrze wiedziałam, jaki on był i że mógł ciągnąć tę grę w nieskończoność.
Syriusz Black był dość specyficznym człowiekiem. Dla niektórych zabawny,
dla innych czarujący, pozostali uważali go za dupka, który miał wszystko, a dla
mnie był po prostu wkurzającym, irytującym mnie na każdym kroku osobnikiem,
który posiadał za duże mniemanie o sobie. Chociaż szczerze mówiąc, czasem można
było się z nim dogadać. Zasłużył sobie również na miano Huncwota i przyjaciela
Jamesa Pottera. Taka mieszanka mogła skutkować tylko wybuchem.
– Jakby ci to... Widziałaś dzisiaj Jamesa?
Zmarszczyłam brwi.
– To jakieś podchwytliwe pytanie? Jedynie na spotkaniu prefektów, na
którym nie wydawał się rozmowny. Przywitałam się z nim, ale chyba nie chciał ze
mną rozmawiać. Rzucił jedynie kilka słów, bo w końcu jest Prefektem Naczelnym,
o czym pewnie doskonale wiesz.
To, że James nim został, wprawiło mnie chyba w nawet większe zaskoczenie
niż fakt, że ja zostałam powołana. Nie kwestionowałam tego jednak, bo
wiedziałam, że sobie poradzi. Może nie będzie idealnie, ale dobrze.
Syriusz uśmiechnął się z dumą.
– No właśnie. – Pochylił się ku mnie. Potem obejrzał się za siebie i
pokazał palcem przestrzeń za nim. – Siedzi tam. Za Peterem, naprzeciw Remusa.
Nadal nie rozumiałam, o co mu chodziło. Okay, James zachowywał się
dzisiaj dziwnie. Nie powiem, że mnie to troszkę nie zaniepokoiło, bo w końcu
naszą relację można było określić mianem trochę-bardziej-koleżeńskiej, ale nie
wnikałam w to, ponieważ każdy mógł mieć zły humor
– I co z tego, Black? Może sobie siedzieć, gdzie chce. Nie zmuszę go,
żeby się przesiadł.
– Oczywiście, że może. Chodzi mi o to, że... – urwał, nie bardzo wiedząc,
jak przybrać jego myśli w słowa. – James ma za sobą trudne wakacje. Potrzebuje
wsparcia. Wiem, że pod koniec tamtego roku układało się między wami dobrze i
nie kłóciliście się na każdym kroku, a nawet się do niego uśmiechałaś.
Skończyło się to: "Spadaj, Potter!", tak jak zanikły próby ciągłego i
szczeniackiego podrywania twojej osoby.
Otworzyłam lekko usta. Nie rozumiałam nic z tej paplaniny. Szczególnie
jej przesłania. Słowa wypływały z wnętrza Syriusza coraz szybciej, przez co
wszystko przypominało bełkot.
Owszem, nasze relacje z Jamesem o wiele się poprawiły. Zmieniliśmy
się oboje i myślę, ze wyszło to nam na dobre, co niezmiernie mnie cieszyło.
– O co ci chodzi, Syriuszu?
– Proszę cię o to, żebyś go zrozumiała w każdej sytuacji.
Miałam prawdziwy mętlik w głowie. Zrozumieć? W jakim sensie?
Czułam, że to jest związane z jego całkowicie innym zachowaniem, a nawet
postawą. Pamiętałam jeszcze, że w tamtym roku strasznie wygłupiał się podczas
pierwszego dnia szkoły, a jego głos usłyszeć można było z kilku mil.
Wychyliłam się, próbując go dostrzec. Na serio zachował dystans, ale nie
tylko w stosunku do mnie. Siedział uciśnięty między przyjaciółmi, odcinając się
od innych, ale nie był jakoś specjalnie zasmucony. Uśmiechał się, śmiał, oczy
często mu błyszczały.
Zmarszczyłam brwi. Posłałam pytające spojrzenie Syriuszowi, który tylko
westchnął.
– Ufam ci, Lily.
I przecisnął się z powrotem na swoje miejsce. Patrzyłam jeszcze
za nim, ale się nie odwracał.
Nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do jedzenia.
Dopiero później miałam mieć możliwość zrozumienia wszystkich słów
przyjaciela Jamesa, będąc całkowicie nieprzygotowana na to, czym uraczył mnie
los.
Jakiś czas później szłyśmy korytarzami Hogwartu, zmierzając do Pokoju
Wspólnego. Na szczęście w tym roku byłam wolna, bo pierwszoroczniaków
zaprowadzali Prefekci z piątego roku. Isa szurała butami, wydawała się
strasznie zmęczona i z pewnością była zamyślona. Collette
natomiast nadawała o swojej siostrze bliźniaczce, która dzisiejszego dnia nie
była w dobrym nastroju i Gryfonka coś czuła, że na to jakoś wpłynęła. Tylko, za
Godryka, nie wiedziała jak.
Cieszyłam się, że miałam wokół siebie takie osoby. Dwie kompletnie inne
osobowości, które i tak przyciągały siebie wzajemnie niczym magnez. Ja miałam
to szczęście, że mogłam się do nich wpasować. I liczyłam na to, że
komentarz, iż pasowałam jak zaginiony element układanki, był prawdziwy. A
ja sama mogłam ufać im bezgranicznie aż do śmierci.
– W ogóle jej ostatnio nie poznaję. – Collette kręciła głową na wszystkie
strony, a jej loki podskakiwały z każdym najmniejszym ruchem. – Jest inna,
drażliwa, a przecież ma i mnie i was, a nawet Theo z nią rozmawia i
prawie zawsze jest przy niej.
Na ostatnie słowa lekko się skrzywiła, a ja zachichotałam.
– Przecież nie musisz być zazdrosna, zazdrośnico. – Dałam jej kuksańca w
bok.
– Theo mnie denerwuje. – Isa zmrużyła oczy, wypowiadając w końcu na głos
swoje myśli.
Wszyscy wiedzieliśmy, że nie dałaby nas skrzywdzić. A Theo mógłby być
ciosem dla Collette. Nawet ostatecznym.
– Tak, Isa, zdaję sobie z tego sprawę. – Collette zatrzymała się na
schodach, patrząc na nią z byka. – Ale mnie nie denerwuje.
Isa przewróciła oczami wyminęła ją. Ja starałam się
zachowywać cicho i spróbować wkroczyć w odpowiednim momencie, tak, aby się nie pożarły.
– Drugi Potter – fuknęła Isa, chociaż akurat James był jej przyjacielem.
– Głupi gumochłon, który nie umie się zdecydować. Ludzie, jesteśmy prawie
dorośli! To już ostatni rok! A oni nadal się nic nie nauczyli, no błagam was!
Mój oddech przyspieszył na jej słowa. Mitchell łatwo się denerwowała,
nienawidziła, gdy ktoś nie mógł się zdecydować, bo według niej wszystko było
jasne. Panna Sparks zawsze powtarzała, że odbije się to na niej, kiedy będzie
musiała podjąć jakąś naprawdę ważną decyzję.
– Isa, nie wszystko jest takie proste. – Mruknęłam, kiedy byłyśmy już
prawie pod portretem. Zostały nam jeszcze dwa zakręty.
– Jamesowi w sumie się teraz nie dziwię, ale Theo to kompletny idiota –
mruknęła, przez co dostała ostrzegające spojrzenie od Collette.
Brunetka uniosła brew, robiąc prowokującą minę. Swoją postawą naprawdę
czasem denerwowała.
– Tak z innej beczki – zaczęłam lekko niepewnie. – To Syriusz
przysiadł się do mnie dzisiaj.
– Po co? – zapytały w tym samym momencie moje przyjaciółki.
– W sumie to po nic. Mówił coś tam o Jamesie.
– To znaczy?
– Ughr – westchnęłam zirytowana. – Chciał mnie zawiadomić, że
Potter miał trudne wakacje, mam się zachowywać i że mi ufa, jakkolwiek mam to
rozumieć.
– Co się dzieje? – spytałam.
Isa nadal nie była przekonana i kręciła głową.
– Pytaj o to Jamesa, Lily.
I to na tyle. Dowiedziałam
się niemal wszystkiego.
Bardzo dobrze, że przerwałyśmy rozmowę, bo po zamknięciu jej buzi,
wyprzedziła nas jakaś postać. Doskonale poznałam ją już ze sposobu
chodu, a burza ciemnych włosów tylko potwierdziła moją teorię. James Potter,
jak nigdy nic, przemknął sobie obok nas, a mi, albo się zdawało, albo był
jakiś nieswój. Sam fakt, że się nie odezwał i kroczył sam, pozostawiał wiele do
życzenia. Zmarszczyłam czoło.
– James?
Po usłyszeniu mojego głosu, uśmiechnął się do mnie, ale nie
przystanął nawet na chwilę. Po prostu szedł dalej, ignorując mnie i dziewczyny,
aż w końcu zniknął za zakrętem.
Stałam, patrząc, jak znika mi sprzed oczu. Zachowywał się, jakby mnie
unikał, a ja kompletnie nie wiedziałam, o co mu chodziło. Dlaczego się tak
zachowywał?
– Masz zamiar za nim pobiec? – zapytała Isa, spoglądając na mnie
sceptycznie.
Przenosiłam wzrok z niej na miejsce, gdzie przed chwilą znajdował
się James. Na pewno wyglądałam dziwnie i na sto procent było widać, że się
waham.
Mitchell tupnęła głośno wojskowym butem.
– Daj spokój! Pewnie ma jakiś cięższy dzień. Jutro wszystko się wyjaśni i
jeszcze będzie ci wysyłał kwiaty z miłosnymi liścikami oraz sonatami.
Więc dałam, chociaż wcale nie
podobał mi się wyraz twarzy Isy, gdy to mówiła.
Hello!
Rozdział pierwszy jest dość krótki,
bo coś koło 7-8 stron, ale pisząc ostatnią kropkę nie miałam potrzeby pisania
dalej, a gdybym to zrobiła - popsułabym sobie drugi. Mam nadzieję, że rozdział
pierwszy, chociaż wprowadzający, spodoba Wam się równie dobrze co prolog, a
może nawet i bardziej :).
Rozdział sobie leżał od początku
świąt i w sumie byłam dumna, że go dość szybko skończyłam. Zaraz się wzięłam za
kolejny, żebym się wyrobiła i miała potem możliwość dodawania czegoś częściej,
gdyby mnie naszła ochota.
Chciałam podziękować za ciepłe
przyjęcie mnie i prologu - jestem bardzo wdzięczna! Żebym tylko teraz nie
popsuła tego jedynką...
Według mojej rozpiski do czerwca
dodałabym jeszcze dwa pościki, ale zobaczymy, jak się będę wyrabiać i ile będę
miała napisanych rozdziałów. A czerwiec to już koniec roku szkolnego, więc będą
luzy ^^.
Zapraszam do moich Livv i Atelier. Szczególnie na
ich nowe blogi :). #niechamskareklama.
EDIT 14.08.: Rozdział jest poprawiony, imię Isis zmienione, a sami bohaterowie są na siódmym roku, a nie na szóstym, jak to było wcześniej ustalone. Po prostu stwierdziłam, że nie chcę czegoś długiego, bo piszę też inne opowiadanie. WO miało być krótkie i takie będzie. Bardzo was przepraszam, że praktycznie nie odzywałam się od kwietnia, ale wszystko mnie przerosło. Szkoła mnie wręcz zabijała, a sposoby, żeby tylko znaleźć czas na pisanie dobijały. Nie wiem, kiedy następny. Wiem jedynie tyle, że jest w trakcie pisania. I w sumie tylko tyle mogę napisać. Mam nadzieję, że ktoś przeczyta poprawioną wersję tego rozdziału, ponieważ samo opowiadanie ma z lekka inną koncepcję. Obym przetrwała. Kiedyś na pewno skończę to Jily, bo po prostu jest dla mnie ważne i - nie oszukujmy się - chcę sobie popisać słodkie sceny między Jamesem a Lily, ot co.
Zawiodłam nie tylko siebie, ale i moją przyjaciółkę, i Elitarne, i czytelników. Przepraszam.
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za wszystko.
EDIT 14.08.: Rozdział jest poprawiony, imię Isis zmienione, a sami bohaterowie są na siódmym roku, a nie na szóstym, jak to było wcześniej ustalone. Po prostu stwierdziłam, że nie chcę czegoś długiego, bo piszę też inne opowiadanie. WO miało być krótkie i takie będzie. Bardzo was przepraszam, że praktycznie nie odzywałam się od kwietnia, ale wszystko mnie przerosło. Szkoła mnie wręcz zabijała, a sposoby, żeby tylko znaleźć czas na pisanie dobijały. Nie wiem, kiedy następny. Wiem jedynie tyle, że jest w trakcie pisania. I w sumie tylko tyle mogę napisać. Mam nadzieję, że ktoś przeczyta poprawioną wersję tego rozdziału, ponieważ samo opowiadanie ma z lekka inną koncepcję. Obym przetrwała. Kiedyś na pewno skończę to Jily, bo po prostu jest dla mnie ważne i - nie oszukujmy się - chcę sobie popisać słodkie sceny między Jamesem a Lily, ot co.
Zawiodłam nie tylko siebie, ale i moją przyjaciółkę, i Elitarne, i czytelników. Przepraszam.
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za wszystko.